Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/54

Ta strona została przepisana.

rając bajeczne oklaski, laury i owacye. Kto go słyszał wtenczas, przepowiadał mu świetną przyszłość, europejską sławę.
Trzeba mu było tylko jeszcze wyjechać za granicę, do słynnych na świat cały konserwatoryów, wydoskonalić się jeszcze i uzyskać dyplomy.
Cóż, kiedy utknął w pół drogi, ożeniwszy się w bardzo młodym wieku z Cyterą, córką swojego ojca przybranego.
Twarz Paola Barkó byłaba mogła stanowić prawdziwie zajmującą zagadkę dla fizyonomisty: z rysów i wyrazu była to niby na ciemno opalona twarz Chrystusa. Biła z niej taka pogoda, taki spokój, pomieszany z niezgłębionym jakimś smutkiem i powagą, iż każdemu, gdy patrzył na niego, musiało przyjść na myśl, że on chyba na to jest stworzony, ażeby cierpieć. Ślicznie zarysowane usta jego okolone były lekko kręcącym się zarostem, wąsami i brodą rozdzieloną na dwoje. Nos miał klasyczny, jak wyrzeźbiony, ogromne, czarne oczy, pełne iskier i ognia, ocienione frendzlą długich, czarnych rzęs i gęstemi, prostemi brwiami. Z obydwóch stron twarzy spływały mu obfite pukle kędziorów tak ciemnych, że aż w błękit wpadały; postawę miał wysmukłą, ale muskularną; gibki, zręczny, tylko chodząc utykał cokolwiek na jednę nogę, ale to go nie szpeciło wcale, przeciwnie, dodawało mu jakiegoś szczególnego wdzięku, i to — notabene — bez żadnej afektacyi.
Żona jego zato stanowiła niby popisowy egzemplarzyk czysto cygańskiego typu. Nie zbyt wysoka, ale kształtna — niczem indyjska bajadera, rączki i nóżki miała maleńkie, rasowo cienkie w kostkach, twarzyczkę drobną o klasycznym owalu, niby odlaną z bronzu, o żywych rumieńcach, okalających wdzięczne dołeczki w jagodach, zaś włosy jej, wijące się