w fantastyczne loki były koloru rudawo–płowego, jak rozwichrzona grzywa lwa azyatyckiego. Włosów tych jednakże nie całe bogactwo było widać, gdyż przysłaniała je w większej części kraśna chustka jedwabna, efektownie odbijająca przy ciemnej płci młodej cyganeczki, tudzież przy jej oczach ciemnolazurowych, lub raczej granatowych, powleczonych tylko lekkim pyłkiem błękitu, jak świeża lubaszka na drzewie. Filuternie przysłaniając źrenice wygiętemi i jak sadze, czarnemi rzęsami, każdym ruchem, każdem drgnieniem zdradzała niepohamowany, pełen zawadyackiej brawury temperament cygański.
Pan sekretarz przedewszystkiem dbał o to, aby powagą swego postępowania wzbudzać cześć i poszanowanie w pospolitym plebsie, o ile z nim do czynienia miewał. Niech ludzie nie zapominają różnicy, jaka ich dzieli od jego majestatu. Tembardziej zaś cyganie!
Więc nie zaszczyciwszy swoich interesantów ani jednem spojrzeniem, napełnił cybuch tytoniem, zapalił fajkę u kominka i dopiero wygodnie rozparłszy się w fotelu, puszczając z ust misterne kółka z dymu, raczył protekcyonalnie zapytać:
— Cóż cię tu sprowadza, Pawle Barkó?
— Przychodzę z prośbą do jaśnie wielmożnego pana sekretarza. Ponieważ wybieram się w podróż za granicę…
— Za granicę?… Ho, ho! To coś podejrzanego. Wcale nie ręczyłbym za twoją lojalność.
— Jadę tylko, żeby dawać koncerty.
— Aha, rozumiem. Tu nie wolno rzempolić marsza Rakóczi’ego, więc waści wyrywa się duszyczka w inne atmosfery, tam, gdzie będziesz mógł rżnąć od ucha, co ci się podoba.
— Nie wiem. Mam jechać do Rosyi, do Petersburga. Wielki książę Konstanty raczył mnie
Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/55
Ta strona została przepisana.