Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/56

Ta strona została przepisana.

najmiłościwiej zawezwać do siebie, przypomniawszy sobie o tem, że gdy przejeżdżając tędy kilka dni tu bawił, nieraz miałem zaszczyt grać na jego dworze.
— Ho, ho! frater! Tak grubo łgać nawet cyganowi nie wypada!
Paolo Barkó na tę wątpliwej wytworności apostrofę z zimną krwią wydobył z kieszeni swoje świadectwa.
— O prawdzie słów moich może się jaśnie wielmożny pan sekretarz łatwo przekonać. Z Wiednia przysłano mi ten oto dyplom, wydany przez ministeryum spraw zagranicznych, a poświadczony przez wielkiego ambasadora rosyjskiego. A to jest przez tegoż ambasadora zatwierdzona kopia najłaskawszego wezwania Wielkiego Księcia. Tu zaś oto mam kontrakt, zawarty z rosyjskim impresaryem na trzy lata.
Baron Szymon przeglądał dokumenty, niechętnie pokręcając głową.
— No proszę, proszę! Czyżby ta bajka miała być prawdą? Gdzie się to cygan nie wkręci smykiem po baranich kiszkach! No, więc czegóż, do starego licha, mnie zawracasz głowę, kiedy masz wszystko, co ci potrzeba, prosto z Wiednia?
— Bo i moja żona chce mi towarzyszyć, więc trzeba tu, w miejscu jej urodzenia, wpisać jej imię, tudzież rysopis.
— Co słyszę? I mała Cytrynka zamierza opuścić kraj rodzinny wraz ze swoim mężem? To do niczego niepodobne, mój Pawle. Kobietę wlec za sobą w tak długą drogę! Zostaw ją w domu. Już my się nią tu zaopiekujemy.
Na takie dictum acerbum jednakże pokazało się, że i młodej kobiecie nie brak własnego języka…