sobieniu: przypiekała mu język anegdota, której jeszcze nie miał z kim podzielić. Nakoniec parsknął śmiechem.
— Ach jacy śmieszni są, jacy śmieszni są ci cudzoziemcy, cudzoziemcy, którzy jeszcze nie znają miejscowego języka, miejscowego języka. Ten Czech, Mikulaj, sędzia cyrkułowy[1], inkwirował wczoraj, inkwirował wczoraj kryminalną jakąś sprawę. Pyta delikwenta, pyta delikwenta, kto był jeszcze oprócz niego obecnym przy zbrodni. Delikwent odpowiada, że nikogo nie było, tylko komondor, tylko komondor. Więc Mikulaj woła, Mikulaj woła: „Komondor niech wejdzie! Komondor niech wejdzie!” Hahaha! Nieborak przekonany był widocznie, że komondor jest co najmniej jakimś komandorem![2]
Baron Szymon udawał, że pęka ze śmiechu. Z natury swojej nie był on skłonny do wesołości; anegdota pana naczelnika nie zabawiła go ani trochę; ale skoro zwierzchnik opowiada co dowcipnego, obowiązkiem podwładnego jest śmiać się i śmiać bez końca.
— Prawda, że piramidalne! że piramidalne!
Pan naczelnik spojrzał na niego naiwnie, i naraz spoważniał. Zastanowiło go, jaki dziwny zwyczaj ma ten sekretarz: każde słowo dwa razy powtarza, dwa razy powtarza!
Wrócił do porządku dziennego.
— Muszę zaznaczyć, że tym razem przysłany zostałem przez moją żonę, przez moją żonę, do pana barona. Pan baron nigdy jeszcze z nią nie roz-