Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/87

Ta strona została przepisana.

nawpół zdziwione, nawpół przestraszone spojrzenie, wyraźnie mówiące: „to już tak późno?” rzekł z etykietalnym urzędowym chłodem:
— Panie hrabio! Zdaje się, że nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia… Wzywają mnie obowiązki. Przyjemnie mi było widzieć cię u siebie!
Skłonił się sztywno i usiadł przy biurku, plecami do Zoltana.
Zoltan Bárdy, hamując żal i oburzenie na takie zakończenie rozmowy, chwycił za kapelusz i skierował się ku drzwiom,
— Żegnam pana barona!
To rzekłszy, nakrył głowę kapeluszem jeszcze w pokoju.
Na progu jednakże omało nie wpadł z całym impetem na spiesznie do pokoju wchodzącą jakąś damę.
Ujrzawszy ją, czemprędzej napowrót zerwał z głowy kapelusz.
Była to Aranka.