Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/90

Ta strona została przepisana.

— A więc teraz ja, nie fortelem, ale prosto i otwarcie zmuszam cię, ażebyś z kolei wysłuchał, co ja powiem. Wysłuchawszy oskarżeń, posłuchaj i obrony mojej, a wówczas dopiero wyrzekniesz sąd swój nademną.
— Aranko, to zbyteczne!
— Nie zbyteczne. Pozwól. Ja znam zarzuty, jakie mi ten człowiek stawia. A kobieta, gdy raz jest oskarżoną, tem samem jednocześnie jest już potępioną. Społeczeństwo jest bezlitosnym, a częstokroć uprzedzonym i nielogicznym sędzią. Ojcobójca ma obrońców: kobieta potępiona nie ma prawa żądać, ażeby się kto za nią ujął. Kogo sądy skarżą, jeszcze mu wolno apelować, do łaski najwyższej się zwracać; wreszcie nawet wtrąconym już będąc do lochu, wie, że gdy czas oznaczony przeminie, wolność i prawa będą zwrócone. Ale kobieta, którą społeczeństwo oskarżeniem plami, od nikogo nie może się spodziewać zmiłowania, potępioną już jest na całe życie, i — jednę jedyną ma tylko instancyę, do której apelować chce i powinna: człowieka, którego kocha. Więc słuchaj:
Szymon ujął Arankę za ręce, prosząc, aby usiadła na kanapie.
— Nie. Oskarżonemu przystoi bronić się stojąc. Ty siądź, tu, przy stole. Ot — nawet i krzyż tu stoi.
Szymon usiadł, aczkolwiek niechętnie; lecz nie przy stole, a na kanapie. Nie miał ochoty na scenę, którą przewidywał. Chcąc się ożenić z Aranką, doskonale wiedział co robi, kogo bierze; nie potrzebował na to objaśnień matki, ani Zoltana. Sceptyk i cynik do gruntu, bronił się w tej chwili od nudów tem tylko, że zamierzył studyować, jak też dalece rozprzęgliwą okaże się fantazya kobiety, pragnącej ocalić swoje pozory.