Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/95

Ta strona została przepisana.

czał, o tem może i do dziś dnia jeszcze nie wie… I gdyby chociaż był przyszedł do mnie z wyrzutami, z przekleństwem, byłabym mu powiedziała: wysłuchaj mnie wpierw, a potem dopiero odtrąć, albo zabij! Lecz nie. On mi się wcale nie pokazał na oczy: fałszywym wieściom ucha przychylił, uwierzył, i nie sprawdziwszy — pogardził. Oto wszystko, co mam na swoją obronę. Złam łaskę nademną, jeżeli uznajesz, żem winna!
Szymon wstał od boku Aranki, podszedł do biurka, a z pomiędzy pliki papierów wyjąwszy ów pugilares z listami, oraz miniaturą, silne okazując wzruszenie, podał go Arance.
— Oto moja odpowiedź. Mój brat starszy, Zoltan, wręczył mi ten pugilares, zawierający listy osoby, o której stosunku ze sobą mi opowiedział, nie wymieniając jednakże jej imienia, ani nazwiska, a którą dopiero, wszystko wysłuchawszy, sam poznałem, ujrzawszy tu przy tem jej miniaturę. Paczka z listami jest zapieczętowana; zostawił mi do woli: zapoznać się z ich treścią, czy też — w ogień wrzucić nieczytane.
— Ach!… Więc był zdolnym posunąć się aż do takiej niedyskrecyi?! — wykrzyknęła z uniesieniem gniewu Aranka.
Ale śniada jej twarz widocznie straciła już umiejętność powlekania się rumieńcem, gdyż pomimo wyraźnego zmieszania ani trochę nie stała się różowszą.
— Całą tę paczkę, jak widzisz, nietkniętą, do własnych rąk ci oddaję.
Oczy kobiety błysnęły jak źrenice wilka.
— Odwdzięczę się za to! — szepnęła przez zaciśnięte zęby, co wraz z grą wszystkich muskułów jej twarzy nie dozwalało wątpić, komu i jak się odwdzięczy.