oddany mi do zniszczenia przez tego dobrodusznego idyotę, naczelnika komitatu!… Dostałby hrabia za swój dowcip takiego psztyczka w arystokratyczny swój nosek, że wywinąłby nielada koziołka.
— List? Cóż to za list? — podchwyciła żywo Aranka.
Szymon przygryzł język. Właściwie mimowoli mu się tylko wyrwało o tym liście, bo nie miał jeszcze czasu obmyśleć, w jaki sposób nim zamanipulować.
— Ach, dosyć już tej rozmowy o urzędowych sprawach! Wszystko mi się to wydaje mdłe, nudne, męczące, wobec niewypowiedzianego szczęścia, jakiego doznaję, ciebie tu widząc, mogąc cię nazwać moją narzeczoną, i wiedząc nakoniec, że posiadam twoją wzajemność!
To mówiąc, przytulał Arankę do siebie, obie jej ręce cisnąc do swej piersi. Biały welon wyżej jeszcze odsłonił z jej twarzy, aby się lepiej módz upajać widokiem jej rysów.
— Skoro jestem od dziś naczelnikiem kancelaryi, to możemy już mówić o terminie ślubu!
Aranka uwolniła się łagodnie z objęć Szymona i powstała z kanapy.
— Nie jeszcze, mój drogi! Jesteś dopiero „tylko” naczelnikiem kancelaryi, z pensyą dwóch tysięcy złotych reńskich rocznie. To jeszcze o wiele za mało, ażeby się już żenić.
Pomyśl tylko: wyszedłszy za ciebie, musiałabym porzucić teatr, a znikąd innych dochodów nie pobieram. Jeszcze gdybym należała do personelu teatru dworskiego w Wiedniu, to zupełnie inne stanowisko: mogłabym być żoną urzędnika i jednocześnie brać udział w publicznych przedstawieniach. Ale to, tutaj, jest przecież tylko wędrowna trupa, która latem nie wie gdzie się podziać i nakształt
Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/97
Ta strona została przepisana.