Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/10

Ta strona została przepisana.

Pan Ollósi był wiernym zausznikiem barona Szymona.
Odprowadził ich Ekscelencye, trzęsąc się z oburzenia nad upokorzeniem, jakiego doznały, do samego hotelu, tam wyręczył ich w zaalarmowaniu służby, kazał im dać dwa najpiękniejsze apartamenta, sam wszystkiego dopilnował, pokojówce polecił zaparzyć dla jasnej pani kilka szklanek kwiatu lipowego, tudzież przygotować zimne okłady na głowę, ponieważ cierpi na silną migrenę; kelnerowi zaś kazał zanieść do pokoju jasnego pana samowar dymiący oraz butelkę najmocniejszego rumu, gdyż mając dużo zajęcia, pewno całą noc na pisaniu spędzi i nie będzie miał czasu na spoczynek się udać.
W taki sposób wszystko załatwiwszy, popędził pan Ollósi nie do pałacu, jak mu polecono, lecz prosto do drukarni. Tam machnął od ręki artykuł wstępny do jutrzejszego rannego numeru swojej gazety, gdzie, rzecz prosta, w umiejętnie dyplomatyczny sposób przedstawił sensacyjną nowinę powrotu hrabiego, następnie zaś, któżby uwierzył? wierszem skreślił wcale udatną satyrę, która nazajutrz miała się znów niepojętym jakimś sposobem znaleźć w kieszeni, lub w kapeluszu barona…
Któż bowiem inny miał pisywać paszkwile na jego Ekscelencyę, jeżeli nie główny kierownik gazety, będącej jego własnym, subwencyonowanym organem?
Sprawny szpieg potrafi z jednakową zręcznością zwijać się i w tył i naprzód, jak padalec, o którym wskutek tego lud prosty myśli, że ma dwie głowy: jednę na szyi, a drugą — tam, gdzie ogon.
Aranka, mówiąc, że jej niedobrze, zajęła natychmiast dla siebie jeden z pokojów i na spoczynek