Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/103

Ta strona została przepisana.

bourgoisem, nonpareillem — zaopatrzone obficie w ręce z wyciągniętym palcem wskazującym, w ramki, wianki i przeróżne dyabełki. Słowem, gazeta pana Ollósi mogła być wzorem sztuki dziennikarskiej.
— Przeczytajcie tylko państwo!… Ot, co jest!…
Zoltan wprawniej czytał gazety, niżeli Paolo. Oczy jego odrazu padły na artykuł, zatytułowany „Zamiana dzieci.” Złożył gazetę, schwycił pana Ollósi’ego za kołnierz, wciągnął go we framugę okna i taki mu duser wpakował do ucha:
— Słuchajno pan, mój łaskawy przyjacielu, panie Ollósi, ja, jak mnie tu widzisz, wszystkich dziennikarzy in genere, specyalnie zaś ciebie samego w najprzeraźliwszy, w najdzikszy i w najosobliwszy sposób poważam i szanuję; aliści, jeżeli w jutrzejszym numerze twojego pisma ukaże się artykuł o zamianie dzieci — wiedz z góry o tem, że ci bez żadnej ceremoni — kark na miejscu skręcę.
Ollósi zrozumiał, o co chodzi.
Zoltan pospieszył napowrót do stołu, chcąc odebrać z rąk Paola nieszczęsną gazetę, zanim oczy artysty napotkają niefortunną wzmiankę o wygnaniu Mangi. Taki muzyk zawsze myśli, że gazetę, to jak nuty, od początku do końca przeczytać trzeba; artykuł ten zaś był umieszczony w odcinku pod linią.
Pomimo to nie zastał już Zoltan Paola na miejscu. Zniknął gdzieś.
Dokąd poszedł? Nikt nie umiał objaśnić.
Jeden z kelnerów tyle tylko wiedział, że artysta, rzuciwszy okiem na tekst gazety, zerwał się nagle z miejsca, wykrzyknął: „jestem zgubiony” i jak oparzony wybiegł z sali. Sąsiedzi, myśląc,