pozabijam żonę i dzieci, a sam, razem z tobą do tej rzeki wskoczę, zanim do innych przystanę!
Twarz starej cyganki promieniała radością.
— Ach, jakiś ty piękny, kiedy się tak gniewasz! Więc kochasz nas naprawdę, tak, jak my ciebie kochamy? No, nie wywracaj oczu tak groźnie. Wiedzże o tem, że wszystko to było cygaństwem, niczem więcej. Czegóż innego spodziewać się po starej cygance, jeżeli nie cygaństwa? Widzisz, ja chciałam poprostu zawstydzić, zbić z pantałyku tego nadętego pyszałka. Dmuchnęłam na niego i skurczył się. Nie patrzże się tak na mnie, no! Bo mnie przerażasz. Ja nie chciałam cię martwić. Nawet nie przyszło mi na myśl, że ci to zaraz powtórzą. Bóg świadkiem, że nie godziłam na twoją krzywdę. Gdzie jabym cię tam oddała jakiejkolwiek hrabinie! Choćby i sam cesarz turecki prosił mnie o ciebie — i jemubym cię nie dała! Moim synem jesteś. Wiesz, że tobie nigdy nie kłamię. No, nie spoglądajże się tak na mnie. Pocałuj mnie, uściskaj mnie zaraz.
— Więc istotnie twoim jestem synem, cyganem? — pytał Paolo podejrzliwie. — Już wiem, jak się przekonać o tem, czy prawdę mówisz: wezmę moich dwóch starszych chłopców i razem z nimi grać będę tu na placyku w alejach spacerowych, za miedziane krajcary od przechodniów, jak zwykle cyganie. Jeżeli na to pozwolisz, wówczas uwierzę, iż rzeczywiście prawdę mi wyznałaś.
Manga schwyciła Paola za obie ręce.
— Tak, tak, doskonale! Przyprowadź tu obydwóch urwisów, niechaj się uczą, co jest chwałą cygana. Szaleńcze! czyż ci nie wystarcza spojrzeć na te dwa śniade kruczęta, ażeby się przekonać, że i w tobie samym czarna krew płynie?
Paolo schwycił Mangę w objęcia.
Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/115
Ta strona została przepisana.