Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/137

Ta strona została przepisana.

— Piękna Citero! uroda pani rozwinęła się za granicą w iście egzotyczny, indyjski kwiat bujny!
— Imię moje cudzoziemcy wymawiali jak „Cithère.”
— I mieli słuszność. W ten sposób wymawiane brzmi jeszcze ponętniej. Jest to imię bogini, która w rzeczach miłości wszystkim innym kobietom za przykład była stawianą! Naprzykład, ten piękny naszyjnik z pereł mógłby niejedno ciekawe opowiedzieć o jakim bożku Marsie, który zstąpił z Olimpu na naszą ziemię — jedynie dzięki tobie, pani!
— O proszę bardzo. Naszyjnik ten kupił mi mój mąż w Paryżu, tak samo, jak i te brylantowe kolczyki.
— No, no! A dobrzy ludzie powiadają, iż jest to dar księcia de Morny.
Citera zrozumiała, o co chodzi panu baronowi; nie obraziła się jednak bynajmniej, lecz parsknęła śmiechem.
— Ha, ha, ha! Przecież ja wtedy właśnie „w Rzymie przebywałam.”
Damy, obecne w salonie, wstydliwie zasłoniły twarze wachlarzami, mężczyźni — zanosili się od śmiechu.
Citerę jednakże bynajmniej nie wprowadziło to w ambaras.
— Rzecz prosta, przecież wyjechaliśmy z kraju we dwoje, zaś wróciliśmy — we czworo. I cóż w tem zabawnego?
Paolo skinął na żonę znacząco.
— Nie mówi się o takich rzeczach w towa-