Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/150

Ta strona została przepisana.

co go obecnie mogło spotkać. Umierać — za co? dlaczego?
Dla kaprysu tych panów wykwintnych, którzy przed nim stoją, a którzy odtrącili go od siebie, jak resztkę wypalonego cygara. Skopali go nogami, stratowali.
I jeszcze dlaczego?
Dlatego, że ten człowiek oto — dawniej brat jego — ubliżył mu obelżywem słowem. Ale czyż słowa takie nikt inny, tylko on jeden wyrzekł? Czyż nie obrzucał go wyrazami wzgardy cały motłoch uliczny? Tysiące wrzały przeciwko niemu! Nie jednym, nędznym pistoletem, lecz potokami kartaczowego ognia, armatami należałoby uzyskać zadosyćuczynienie od tych tłumów, od całej, nienawiścią ku niemu dyszącej publiczności! Podkop zrobić pod teatrem i wszystkich w powietrze wysadzić, razem z muzykantem!
I jeszcze dlaczego musi umrzeć? Za tego grajka. Ze bezwiednie miejsce jego zajął. Wszyscy byliby woleli tamtego mieć przy sobie, i siwa baronowa i piękna baronowa…
Jak ona się śmiać i szydzić z niego będzie, gdy on padnie martwy!…
W uszach mu dzwoniło, a przed oczyma tańcował cały świat dziwnych, potwornych widziadeł.
Z chaosu tego wynurzyła się postać artysty, zbliżył się i stanął tuż przed nim.
W ręku trzymał dwa pistolety, lufami w przeciwną stronę zwrócone.
— Służę panu. Pan masz prawo wyboru.
Aha. To sekundant.
Machinalnie położył rękę na jednym z pistoletów.