Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/154

Ta strona została przepisana.

hamowanym śmiechem, wskazując na nią smyczkiem, jakgdyby ten wybuch dobrego humoru — ona wywołała. Hahahaha…
Aranka szalem twarz zasłoniła, ażeby sobie oszczędzić przykrego widoku.
Lecz dłoń Zoltana ujęła jej rękę, jak w żelazne kleszcze.
— Twoje to dzieło, pani, dlaczego nie chcesz mu się napatrzeć do syta?



KONIEC.