Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/39

Ta strona została przepisana.

Przygoda, jaką baron Szymon miał przed sobą, była jednakże porządnie kwaśnem jabłkiem, bo mu aż zęby cierpły na samą myśl o niej.
Jednocześnie uczuł, że gniew jego i oburzenie przeciw hrabiemu jakoś dziwnie maleje.
— Zawsze jest to przecież mój brat! — szepnął z faryzeuszowskiem westchnieniem, usiłując nie dzwonić zębami.
Ale tym niefortunnym zwrotem nieborak jeszcze się gorzej zasypał przed księciem. Ten ostatni pospieszył opacznie pojąć jego słowa. Zaczął go wysławiać.
— Otóż to jest właśnie największą twoją zasługą, kochany panie baronie! My ciebie podziwiamy, z jaką bezstronnością, z jakim hartem ducha nie pytasz się, brat, czy swat na drodze ci staje, tylko nieugięcie wypełniasz to, co obowiązek na twoje barki wkłada. Bo tak też być powinno. Wierność dla rządu droższą być powinna dla ceniącego porządek na świecie obywatela, nad głos krwi i serca! Dzięki też tej zasadzie, której trzymałeś się dotychczas, wzniosłeś się pan w tak młodym wieku tak wysoko. Gdy w ręce ci wpadła nić owego sprzysiężenia sławnego, zamknąłeś oczy na to, nic o tem wiedzieć nie chciałeś, że nici te, jak twarda pajęczyna, oplątują także twojego brata szyję — uchwyciłeś ją i oddałeś gdzie należało. Był to czyn dzielny. A mógł kosztować nietylko wolność, ale i życie hrabiego Zoltana. Ale dla ciebie, baronie, pierwszym był wzgląd na porządek społeczny niż głowa brata! Tacy ludzie, jak ty, właśnie stworzeni są do rządzenia światem!
Każdy z tych pochlebnych wyrazów dawał się uczuć Szymonowi, jak ukąszenie jadowitego skorpiona. Prawda! Nie mógł zaprzeczyć, iż wówczas,