Za każdą sposobnością widzieć ją można było w towarzystwie pań, dumnych ze swego urodzenia i majątku.
Szymon szalał za nią poprostu.
Podobneż uczucie targało duszę Aranki: szalała za artystą.
W dawno minionej epoce greckiego klasycyzmu przypisanoby podobną komplikacyę sympatyi, złośliwemu kaprysowi bóstwa miłości, Wenery.
A dodać trzeba, iż oboje znali do siebie ten zobopólny obłęd, lecz każde z nich w inny sposób to przyjmowało.
Szymona miłość własną raniła świadomość, iż żona jego może kogo innego kochać, wyżej stawiać, kim innym zachwycać się — jak nim samym. Zazdrosnym był całą potęgą nie miłości, lecz upokorzonej pychy.
Aranka zaś przeciwnie: sprzeniewierzanie się małżonka swojego traktowała nietylko z absolutną obojętnością, ale nadto z właściwym sobie szatańskim sprytem usiłowała użyć go za wodę na swój młyn.
Marzeniem jej było, ażeby Citera odpowiedziała wzajemnością Szymonowi, gdyż z doświadczenia własnego wiedziała, że gdy kobieta upadnie, złamawszy wiarę człowiekowi, który ją kocha — ten ostatni raz na zawsze pogardzi nią i odwróci się od niej; w sercu zaś jego tę przełomową fazę jeden już tylko krok dzieli od pocieszenia się z inną.
Ale baron Szymon miał także swoją dyplomacyę, która, zdaniem jego, napewno do zwycięztwa wiodła. Dotychczas jeszcze ani razu nie udzielił
Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/50
Ta strona została przepisana.