Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/55

Ta strona została przepisana.

wieniec, jak osoba, która sama go zafundowała i ze srebrnego — przemieniła w złoty? Jej Ekscellencya!
I bez najmniejszej ceremonii na Arankę wskazała palcem.
Młoda baronowa zapytała chłodno:
— A skądże pani wiesz o tem?
Citera w przebiegłym, cygańskim uśmiechu pokazawszy białe zęby, odparła zuchowato:
— Jabym miała o tem nie wiedzieć?!
Panie znacząco pokręciły głowami.
— Dobrze — rzekła Aranka, by przerwać chwilę milczenia; mogę się podjąć tej misyi i podać panu Barkó wieniec przeznaczony dla niego. Przyzwyczajona będąc do publicznych występów, nie miewam tremy, gdy mi wypadnie mówić w licznem zgromadzeniu, serce mi nie bije, ani też łzy nie cisną mi się do oczu,
Weszli nowi goście.
Na czele szedł pan Lebegut (w złocistym mundurze węgierskim) pod rękę z panią Fruziną, dźwigającą na głowie czółko w kształcie wieży, jakie nosić zwykły kobiety z Debreczynu. Za nimi ukazał się na sali pan Balambér, którego twarz napowrót zdobiły wąsy, a czaszkę — bezczelnie czarna peruka; pod rękę wiódł, jak przynależało, swoją połowicę; wszedłszy, szastaniem się nogami, zaopatrzonemi w buty z ostrogami, omało nie pouszkadzał wszystkich trenów wspaniałych. Dalej — pan Ollósi, literalnie uginający się pod ciężarem laurowego wieńca z czterołokciową wstęgą, w barwach narodowych, na której widniał lapidarnemi, złotemi literami wydrukowany szumny napis dedykacyjny.
— Przyszliśmy tak wcześnie, wcześnie tak przyszliśmy… zaczął pan Lebegut. Bo to mój zwyczaj, mój zwyczaj taki. Na wizycie, czy w teatrze,