Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/68

Ta strona została przepisana.

obchodzi. Zato znam się wybornie na wszystkiem, co kobiece.
— Ciekawy jestem usłyszeć, na czem się tak znasz?
Szymon zaczął per ty przemawiać do swojej żony, co zawsze oznaczało podwojoną nieszczerość.
Aranka z wdziękiem oparła swoją drobną dłoń na ramieniu męża i przemawiać do niego zaczęła z minką szczęśliwej, młodej żoneczki, zachwyconej swoim mężusiem i szepcącej mu do ucha same najtkliwsze oświadczenia.
— Ja tam nie posiadam oczów Argusa, ani uszów Dyonizyusa, ale zato danym mi jest pewien spiritus familiaris, który mi wszystko zawsze w porę podszeptuje. Wiadomo mi naprzykład, że tyś sam obiecał, uroczystem słowem związałeś się, że udzielisz pozwolenia na występ publiczny Paolowi Barkó, artyście, sławnemu już dziś w całej Europie, a który i u nas jest postacią popularną i ulubioną. Wiem, że przyrzekłeś nie stawiać mu przeszkód do koncertu na cel dobroczynny.
— Doprawdy? I komuż to przyrzekłem, jeżeli wolno wiedzieć?
— Pewnej nader miluchnej, godnej uwielbienia osóbce: ślicznej małżonce naszego artysty.
— Ale warunkowo.
— Och, że warunkowo, temu nie myślę zaprzeczać.
— Zapowiedziałem, żeby program komitetowi cenzury przedstawić.
Aranka zaśmiała się czarująco.
— Może i są naiwni, którzy temu uwierzą, ale nie ja. Nie o program tu chodzi i nie o cenzurę. Poprostu, przykro ci było, że młoda kobietka, ilekroć przychodziła do ciebie z interesem, czy prośbą,