— Mów dalej.
— Gdy pani chciała jechać z nim do świętego zdroju, dokąd codziennie się udaje...
— We dwoje?
— Nie. Jaśnie pani zwykle brała z sobą Lori.
— To jest papugę?
— Tak. Masztalerz pani upił się, więc ja podprowadziłem konia, ale że on nie przywykł do mnie, więc rzucał się jak wściekły. W chwili, gdy pani włożyła nogę w strzemię, koń skoczył i noga pani zsunęła się. Za to pani uderzyła mnie szpicrutą.
— I to nieprawda. Znowu skłamałeś. Moja żona za takie bagatelne rzeczy nie bije. Mów mi zaraz prawdę.
— Dobrze, skoro pan każe. Gdy noga pani ześlizgnęła się na ziemię, to suknia zaczepiła się o siodło, a ja zobaczywszy odkryte kolano, uśmiechnąłem się. Pani za to mnie uderzyła.
— Tak? A czy kolano miała białe?
— O nie, różowe.
— Teraz powiedziałeś prawdę, wynagrodzę cię więc za to.
Wziął w lewą rękę sztukę złota, prawą zaś wyciągnął otwartą.
— Którą chcesz rękę? wybieraj! W lewej mam sztukę złota, a prawa pusta. Komu ofiaruję prawą, tego uważam za przyjaciela.
Dalmatyniec uśmiechnął się chytrze. Ręka ze sztuką złota pociągała go więcej niż pusta, ale gdyby ją wybrał, poznanoby że skłamał i nie uwierzonoby mu.
— Mam dwie ręce na to, aby obie przyjąć.
— Sprytny jesteś — rzekł pan Sebastjan, zadowolony z tak dowcipnego rozwiązania trudności i podał służącemu nietylko sztukę złota, lecz i rękę prawą. — Teraz widzę, że nie kłamiesz. Tak być powinno.
Strona:Maurycy Jókai - Papuga.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —