„Znają mię dobrze? Czyż popełniłem tyle głupstw, ile inni młodzi ludzie w Paryżu, i tutaj wiedzą już o tem?“ — myślał zdziwiony Filip, i wmieszał się w tłum gości. Był tu zupełnie obcym i nie znał nikogo. Wkrótce spostrzegł, że poważne figury, mające na lewej stronie piersi gwiazdy orderowe, patrzały nań, jakby zdumione, że omijał je, nie witając. Ależ przecie niema zwyczaju witać się z ludźmi nieznajomymi. W tem jakiś młody mężczyzna z monoklem w oku, przecisnąwszy się przez grupę gości, podszedł ku niemu.
— Szukam cię oddawna! — zawołał, i wziąwszy za guzik od fraka, pociągnął go do okna. Tam wyjął z kieszeni pugilares, wziął cztery papierki po tysiąc guldenów każdy i trzymając je w ręku, zapytał:
— Ile to jest?
— Cztery tysiące! — odrzekł Filip.
— Więc bierz je i schowaj.
— Ja mam je brać i chować? Na co?
— Na co? Cóż mnie to obchodzi? Kup bransoletę dla Taglioni, jeśli masz ochotę.
— Dobrze; lecz jakież prawo mam do tych pieniędzy?
— Ależ do djabła! Toć przegrałem je do ciebie w karty.
— Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wygrał od kogo w karty.
— Nie przypominasz sobie? Tem gorzej dla ciebie — rzekł młodzieniec, i schowawszy banknoty do kieszeni, odszedł od okna.
Filip nie miał jeszcze czasu zastanowić się nad tą dziwną zagadką, gdy uczuł lekkie uderzenie w ramię wachlarzem. Odwrócił się i spostrzegł młodą kobietę z twarzą Junony, ubraną w suknię, pokrytą bry-
Strona:Maurycy Jókai - Papuga.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —