mniej wiedział, jak mówić do tej damy. „Margrabina...“ Więc to musi być zapewne ta imponująca Semiramida, która przywitała go u wejścia do sali. Domysł jego okazał się trafnym, była to bowiem rzeczywiście owa piękność w sukni ozdobionej klejnotami i piórami kolibrów.
— Aż w ostatniej chwili! — rzekła z wyrzutem, i wziąwszy go za rękę, poprowadziła na właściwe miejsce w szeregu tańcujących. Bystre oko Filipa dostrzegło jakiegoś grubego pana, który oparty o poręcz fotela, patrząc ponuro, śledził każdy krok jego tancerki. Więc to musi być mąż margrabiny... Spojrzał na drugą stronę sali i spostrzegł tańcującą uroczą czarodziejkę, która go w garderobie powitała tak serdecznie. Jeszcze teraz napróżno nad tą przygodą łamał sobie głowę.
W kadrylu można rozmawiać z swą tancerką dopiero po odprowadzeniu jej na miejsce. Ale cóż, kiedy ponury pan stanął tak blisko za fotelem, że żadne słowo nie mogło ujść jego uszu. Lecz i na to jest sposób.
— Termometr wskazuje dzisiaj jedenaście stopni — zauważyła margrabina, zwróciwszy się do Filipa.
— Tak, ale zimno — odrzekł Filip, lecz w tejże chwili spotkał się z tak gniewnym wzrokiem swej tancerki, że odrazu odpadła mu ochota mówić o Reaumurze.
Po chwili bogini zaczęła znowu:
— Czy nie znajdujesz pan, że żółta róża bardzo dobrze wydaje się na czarnem domino?
— Nie, margrabino; nie podoba mi się.
Po tej odpowiedzi nie wiele brakowało, by piękna pani uderzyła go wachlarzem po ręku. Gniew trysnął na jej twarzy, i łono zaczęła falować gwałtownie. Na szczęście następowało solo des dames,
Strona:Maurycy Jókai - Papuga.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —