kańciasta głowa, te same grube rysy twarzy, te same, stworzone do noszenia wielkiego ciężaru szerokie ramiona; były to jego szerokie usta z szyderskim uśmiechem i jego spłaszczony nos hotentocki.
— Dzień dobry, Erneście!
Zagadnięty wzruszył ramionami, wytrzeszczył oczy na sufit, puścił gęsty kłęb dymu, lecz nie poruszył się z sofy. Filip pomyślał, że brat jego od wielu lat przebywając w Anglji, zapomniał zapewne węgierskiego języka, więc powtórzył przywitanie po angielsku: „Good morning, sir.“
Teraz dopiero podniósł się, usiadł prosto i położywszy obie swe szerokie dłonie na kolanach, spojrzał małemi, przenikliwemi oczami na Filipa.
— Czego chcesz odemnie?
— Ach, więc rozumiesz jeszcze po węgiersku! Dawno przybyłeś?
— Około godziny czwartej rano.
— Czy wprost z Afryki?
— Nie, z hotelu europejskiego, gdzie teraz zwykle grywamy w makao.
— Dużo lwów zastrzeliłeś?
— Kozłów kilku zabiłem, ale lwa nawet nie widziałem.
— Jakżeś czas spędzał?
Zapytany gniewnie wzniósł oczy do góry.
— Cóż ciebie to obchodzi, w jaki sposób go spędzałem?
— Chciałbym wiedzieć, za co rozgniewałeś się?
— Ja zaś przedewszystkiem chciałbym wiedzieć, gdzieśmy zawierali z sobą braterstwo, i jakiem prawem ośmielasz się mówić do mnie tak poufale?
Słowa te rozdrażniły Filipa niezmiernie.
— Tego za nadto! Więc wypierasz się pokre-
Strona:Maurycy Jókai - Papuga.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
— 40 —