do przedziwnego, może wówczas najlepszego wiedeńskiego instrumentu Graffa.
Wierzaj mi, żem grał z desperacyą. Tyle jednak Waryacye efektu zrobiły, że prócz tego, iż po każdej waryacyi oklaskiwano, po skończeniu jeszcze raz na scenę pokazać się musiałem. Intemezzo śpiewała panna Weltheim, nadworna śpiewaczka króla saskiego. Nareszcie przyszedł czas na improwizacyę; nie wiem, ale jakoś tak mi poszło, że orkiestra klaskać zaczęła i znów po odejściu ze sceny przywołany byłem. Tak się skończył pierwszy koncert.
Gazety wiedeńskie suto mię pochwaliły. W tydzień później grałem drugi raz, bo chcieli, z czego byłem kontent, gdyż nikt nie powie, że grał raz i uciekł; zwłaszcza, że na drugim koncercie uparłem się wykonać to Rondo, nad którem Gyrowetz, Lachner i inni tamtejsi mistrzowie, nawet orkiestra (daruj, że tak powiem), unosili się i już nie raz, lecz dwa razy przywołany byłem. Musiałem na drugim koncercie grać powtórnie Waryacye, bo się strasznie damom podobały i Hastingerowi. Wyjdą w Odeonie[1].
Lichnowski, ów niegdyś przyjaciel Bethovena, chciał mi swojego fortepianu pożyczyć
- ↑ Pod tym tytułem wydawał Haslinger w Wiedniu dzieła znakomitszych fortepianistów.