boką raną w sercu. Tęsknota do istoty przez niego uwielbianej, tem więcej się wzmagała, im więcej od niej się oddalał. Szczęściem, unosił na palcu pierścień Konstancyi, podarowany mu przez nią jako pamiątka na drogę. Okrywając go namiętnemi pocałunkami, czynił niejako ulgę stroskanej duszy swojej, wydzierającej się gwałtem do tych, co kochał, a do których niestety nie miał już nigdy powrócić!
Przybywszy do Kalisza, zajechał wprost do doktora medycyny Helbicha, dawnego domu Chopinów przyjaciela, gdzie oczywiście doznał jak najgościnniejszego przyjęcia. Namawiano go, aby dał w Kaliszu koncert; on jednak nie chciał słyszeć o czemś podobnem. Raz dlatego, że wstępne przygotowania zebrałyby mu wiele czasu, a potem licha i szczupła miejscowa orkiestra, zniechęcała go do podobnego przedsięwzięcia. Skoro Woyciechowski nadjechał, nie tracąc czasu, ile że pogoda była bardzo przyjazna, zgodzili zaraz furmana za 12 talarów i dnia 5 listopada, udali się w drogę do Wrocławia.
Niechże teraz Chopin sam opowie czytelnikom dalszy ciąg przygód z tej epoki życia doznanych.
Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/202
Ta strona została przepisana.