i sam do Mszy świętej służył. Ztamtąd ku wieczności, udaliśmy się do Krapfenwaldu, dolinki bardzo przyjemnej, gdzieśmy dziwny ulicznikowski obyczaj widzieli. Chłopaki stroją się w liście od stóp do głów, i w takim kostiumie niby chodzących i tańczących krzaków, łażą od jednego do drugiego gościa. Taki bęben cały liściami zakryty, z gałęziami na głowie, nazywa się Pfingstkönig. Ma to być obchód Zielonych świątek. Oryginalne głupstwo! Także przed paru dniami, byłem u Fuksa na wieczorze; pokazywał mi swój zbiór 400 autografów, pomiędzy którymi już moje Ronda na 2 fortepiany oprawne siedzi. Było tam kilka osób dla poznania mię. Fuks darował mi arkusz pisma Beethovena.
Wasz list ostatni mocno mię ucieszył, bo to wszyscy najmilsi na jednym świstku. Więc całuję zań nóżki i rączki, jakich tu w całym Wiedniu nie ma.
Z ostatniego listu widzę, iż otrzaskaliście się z nieszczęściem; wierzajcie że i mnie lada co dotknąć już nie może. Nadzieja, droga nadzieja!
Nareszcie mam paszport. Z poniedziałkowej jazdy jednakże nic nie będzie, dopiero