Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Nie mi nie brak, tylko życia, ducha więcej; zmęczony jestem, ale czasami taki wesół jak w domu. Gdy mam smutne chwilę, udaję się do pani Szaszek; tam zastaje zwykle kilka poczciwych Polek, których szczerze i najlepszą nadzieją tchnące wyrazy, tak mię zawsze rozkokoszą, iż zaraz generałów tutejszych zaczynam udawać. Nowy to poliszynel, świeżo mojej roboty; jeszczeście tego nie widzieli, ale ci co na to patrzą, pękają ze śmiechu. Są znów dnie, w którym dwóch słów ze mnie nie wyciągniesz, ani się dogadasz i wtenczas jadę za 30 krajcarów do Hietzingu, albo gdzie w okolice Wiednia, aby się rozerwać.
Zacharkiewicz z Warszawy był u mnie; ona mię u Szaszków obaczyła, nie mogła się wydziwić, że ze mnie zrobił się taki tęgi mężczyzna. Zapuściłem po prawéj stronie faworyty i — bardzo dużo tego jest. Z lewej niepotrzeba, bo tylko prawą siada się do publiczności.
Onegdaj był u mnie poczciwy Würflisko, nadszedł także Czapek, Kumelski, wielu innych i pojechaliśmy do St. Veit. Ładne to miejsce, ale nie powiem tego o tak zwanem tutaj Tivoli, gdzie jest rodzaj karuzelu, czyli ślizgawki na wozach — jak oni tu zwą „Rutsch“. Jest to ogromne głupstwo. Mnóstwo jednakże osób