Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/88

Ta strona została przepisana.

uformował się chór, któremu trudno było się dłużej opierać. I znów nasz fortepianista zasiadł do instrumentu i wygrywał rozmaite rzeczy.
Jedna z panien na skinienie matki, wybiegła z pokoju; niebawem wraca niosąc tacę z winem, ciastami i cukierkami. W przestankach muzyki, następuje traktament. Fryderyk się wymawia, nic nie pomaga; zmuszają go do picia i jedzenia słodkich łakoci. Niemcy w brylantowym humorze, trącają się kieliszkami z profesorem Jarockim, piją zdrowie młodego wirtuoza, dopytując zkąd on jest, jak się nazywa. Potem znowu muzyka i trwało tak z parę godzin. Nareszcie kiedy już Fryderyk zupełnie grać przestał, zbliża się do niego ów pan, co na odgłos fortepianu pierwszy wszedł do salonu i uroczyście z wielką powagą rzeknie. „Młodzieńcze, ja sam jestem starym i doświadczonym nauczycielem muzyki, ale oddałbym dziesięć lat życia mojego, ażebym mógł tak grać jak ty!“ Pocztmistrz zaś rozczulony do najwyższego stopnia, zawołał: „Teraz spokojny i szczęśliwy umrę, bom słyszał Chopina, polskiego wirtuoza!“
Kiedy po licznych uściskach, oświadczeniach wdzięczności i zadowolenia, miano wsiadać do dyliżansu, w którego kieszenie pani pocztmistrzowa i jej córki nie zaniedbały na-