W ogólności, twórczość Chopina była doraźną, cudowną. Wynajdywał motywa nie szukając ich, bez trudu, bez mozołu. Skoro tylko zasiadł do fortepianu, natchnienie było zazwyczaj gotowe jak na zawołanie. Najpiękniejsze melodye wytryskiwały mu z pod palców, a raczej z duszy, której one były tylko tłumaczami, niby kwiaty w najpełniejszym rozkwicie. Czasami, na przechadzce nucił sobie; myśli jedna za drugą po głowie mu się przesuwały; wtedy śpiesznie wracał do domu, aby je wygrać i utrwalić na papierze. Lecz wtedy także poczynała się praca najmozolniejsza, najcięższa jaką kiedykolwiek widzieć się zdarzało. Był to szereg wysileń, wątpliwości i zżymań, by pochwycić na nowo, przypomnieć sobie jakiś szczegół utworzonego przedtem motywu. To co od razu ułożył, potem przy pisaniu zbyt drobnostkowo rozbierał lub ozdabiał, a niemożność przypomnienia sobie pomysłów w kształcie pierwotnym, niejednokrotnie do rozpaczy go doprowadzała. Pani George Sand, będąc częstym świadkiem tej walki samym z sobą, powiada, iż wtedy Chopin zamykał się w swoim pokoju na dzień cały, przepisywał i kreślił, aby nazajutrz to samo czynić z wytrwałością niesłychaną. Czasem kilka tygodni mozolił się nad jedną stronnicą, na to tylko, aby wrócić
Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/262
Ta strona została przepisana.