ganie, który ma rzecz naprawić i wznosi się znowu na właściwy wyż swej twórczości. W którąkolwiek spojrzymy stronę, zawsze unosi się nad naszemi głowami. Niema tak rozległego oceanu, bezkreśnego przestworza wód, w któremby najśmielsze, najniezawiślejsze myśli nasze i czyny nie były jeno kropelkami bez znaczenia. Przestwór ten zwiemy dziś „naturą”, jutro znajdziemy dlań inne jakieś miano, straszliwe może, lub słodsze. Ale włada on i władać nie przestaje z jedną mocą i mądrością, jednocześnie życiem i śmiercią i uzbraja obie te zwaśnione i wrogie sobie siostry w narzędzia walki, lub też wyposaża je w uczucia zgody tak, że wzburzają i zdobią naprzemiany jego łono.
Otwartą i nierozstrzygniętą jest kwestja, czy natura taka, jak ją określiliśmy, przedsiębierze potrzebne środki, by utrzymać to, co się jawi na jej powierzchni, czy też, przeciwnie, trzeba zataczać przedziwne koło i pytać, zali to, co się przejawia na jej powierzchni, przedsiębierze środki zaradcze przeciw onemu genjuszowi, który mu dał życie. Niepodobna określić, czy dany gatunek utrzymał się przy życiu wbrew niebezpiecznej dlań opiece tej najwyższej woli i to niezależnie od niej, czy właśnie życie swe zawdzięcza owej opiece niepojętej.