turze, dociekając istotnych praw kierujących bytem. Całem jego szczęściem, podobnie jak owego filozofa scytyjskiego, był ogród, a z pośród powabów tego ogrodu największy miała dlań urok, najczęściej go pociągała i rozpłomieniała pasieka, złożona z dwunastu ulów słomianych, pomalowanych kolorami różnemi. Były ponsowe, żółte, lecz najwięcej było jasno-błękitnych, bowiem dawno, jeszcze przed doświadczeniami Johna Lubbocka wiedział, że za kolorem tym przepadają pszczoły. Ule stały pod bielonemi ścianami domu, w pobliżu kuchni, prawdziwie holenderskiej, przepysznej kuchni, czystej i powabnej z fajansowemi stołami, na których lśniły naczynia mosiężne i miedziane, z której drzwi patrzyło się wprost w cichą, wolno płynącą wodę kanału. Woda, malowana obrazami znanemi, osłoniona rzędami topól, wiodła spojrzenie ku ukojnym dalom widnokręgu, strzeżonym roztoczą łąk i kańciastemi kształtami wiatraków.
Ule nadawały wszystkiemu wokół, jak zresztą czynią zawsze, na każdem miejscu, dziwny koloryt i dziwne znaczenie. Inaczej przy nich odczuwało się ciszę, powiew wiatru, promieniowanie słońca, słowem wszystko. Uczestniczyłem tu w jakiejś świętalnej uroczystości na cześć lata. Siadywałem na świetlistych rozdrożach, gdzie przecinają się powietrzne szlaki pszczół, szybujących od świtu
Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/22
Ta strona została skorygowana.