dzierane, różki odgryzione, a oczy, owe oczy wspaniałe, czarne, odzwierciadlające do niedawna kwiaty, lazur nieba, promienie słońca, pokaleczone teraz, smutne i łagodnie spoglądające pod wpływem bólu, wyrażają strach przeraźny i przeczucie śmierci. Jedne giną od ran odniesionych i kilka robotnic wynosi niezwłocznie ich trupy poza obręb ula, ku dalekiemu cmentarzysku. Inne, odporniejsze, lub mniej pokaleczone, umykają w odległy zakątek miasta, ale staje przy nich straż nieubłaganych amazonek i trzyma w otoczy więziennej, dopóki nie poginą z głodu. Pewnej liczbie nieszczęśliwych udaje się zazwyczaj dotrzeć do bram i umknąć przed napaścią, pociągając za sobą prześladowczynie. Ale wieczorem wracają gromadnie do ula pod wpływem chłodu i głodu, błagając o przytułek. Napotykają jednak straż zimną, obojętną, nieubłaganą. Nazajutrz po ucieczce skazańców, robotnice oczyszczają deseczkę pod bramą, zmiatając na ziemię trupy bezpożytecznych olbrzymów, a następnej wiosny niema już całkiem wspomnienia o istnieniu rodu leniuchów i darmozjadów.
Rzeź trutniów odbywa się zazwyczaj tegoż samego dnia w przeważnej liczbie ulów jednej pasieki. Hasło dają kolonje najsilniejsze i najsprę-