dzieci, zdobywa się na większą odwagę, niż tamta, a może także dlatego, że bezstronne w początku walki pszczoły nie pozostają w tej roli do końca i w sposób odmienny więżą swą królowę, jak cudzoziemkę w razie schwytania. Gdy legalna królowa wychodzi bez szwanku z pierścienia ciał swych dzieci, intruzka nosi na sobie wyraźne ślady niemiłych przejść, ma skrzydła zmięte i jest osłabiona.
Łatwe do przeprowadzenia doświadczenie stwierdza lepiej, niż cokolwiek innego, że pszczoły znają swą królowę i są do niej naprawdę przywiązane. Gdy zabierzemy królowę z ula, przejawią się niezwłocznie symptomy, o których wspominałem w poprzednim rozdziale. Pszczoły ogarnia przerażenie i rozpacz wielka. Jeśli im zwrócimy matkę po kilku godzinach, wszystkie córki wybiegną na jej spotkanie i podadzą jej miód. Jedne tworzą w takim razie szpaler, inne stają na głowie, podnosząc w górę odwłok, otaczając powracającą szerokim półkręgiem, nieruchomym, ale rozbrzmiewającym warkotem skrzydeł. Jest to coś w rodzaju hymnu powitalnego, jakiś obrzęd rytualny, wyrażający szacunek, czy szczęście głębokie.