Strona:Maurycy Maeterlinck - Aglawena i Selizetta.djvu/17

Ta strona została przepisana.

czas tych czterech lat nie płakałaś zbyt często, nieprawdaż? Co najwyżej kilka łez ci spadło, gdy który z twych oswojonych ptaków odleciał, gdy babka ci się trochę sprzeciwiała, lub gdy usychały ulubione twe kwiaty. Lecz, gdy ci ptak powrócił, gdy się babunia uspokoiła, gdy zapomniałaś o kwiatkach, wówczas z głośnym śmiechem wbiegałaś do sali — i drżały drzwi, otwierały się okna i przedmioty spadały wokoło, gdy wskakiwałaś na moje kolana, całując mię, jak dziewczynka, która powraca ze szkoły. Myślę, że można powiedzieć: byliśmy szczęśliwi; a jednak zadaję sobie niekiedy pytanie, czy żyliśmy dość blizko jedno drugiego... Niewiem, czy ja nie miałem cierpliwości cię ścigać, czy ty chciałaś mi się wymknąć zbyt prędko, lecz bardzo często, gdy próbowałem mówić do ciebie, jak przed chwilą, ty zdawałaś się odpowiadać mi z innego końca świata, gdzie się chroniłaś dla powodów, których nie rozumiem... Czy w istocie dusza nasza do tego stopnia się lęka odrobiny powagi i prawdy w miłość? Ileż to razy przeszkodziliśmy sobie zbliżyć się do rzeczy, która mogła być piękną, i któraby nas złączyła ściślej, niż pocałunek, złożony na ustach... Niewiem, czemu widzę to jaśniej dzisiejszego wieczoru. Czy to z powodu żywszego wspomnienia o Anglawenie, z powodu jej listu, czy jej przyjazdu, który już czemuś nadaje wolność w naszych duszach. Zdaje się, żeśmy się kochali tyle, ile tylko ludzie mogą się kochać. Lecz, gdy ona tu będzie, będziemy się kochali więcej i będziemy się kochali inaczej, daleko głębiej, zobaczysz... I z tego głównie powodu jestem tak szczęśliwy, że ona przyjeżdża... Sam jeden, nie mógłbym... Nie mam tej władzy, którą ona posiada, chociaż widzę, jak ona. Ona jest jedną z tych istot, które umieją łączyć dusze u samych ich źródeł,