wałoby się, że także nie masz odwagi... Czy to może to samo?...
Aglawena. Co takiego, Selizetto?...
Selizetta. Nic, nic... ja tylko plotę... ja plotę... ale powiedz mi zaraz, co to jest...
Aglawena. Obawiam się, aby cię to nie zasmuciło, Selizetto, a jednak toby cię powinno uszczęśliwić...
Selizetta. Nie będę już nigdy płakała, Aglaweno...
Aglawena (chwytając jej ramię). Cóż to znowu, Selizetto? Mówisz to z tak dziwnym wyrazem...
Selizetta. Ależ nie, nie... Nie będę płakała; oto wszystko. Czyż to nie jest naturalne?
Aglawena. Pozwól mi popatrzeć ci w oczy...
Selizetta. Patrz, patrz... I cóż tam widzisz?
Aglawena. Choć mówią, że dusza nasza ukazuje się w oczach, wydaje się przeciwnie, że ona ucieka, gdy się w nie patrzy... I gdy się tak zanurzam, razem ze wszystkiemi obawami, których nie śmiem wypowiedzieć, w czystej twych oczu krynicy, one, zamiast odpowiadać na pytanie, którego uczynić nie mogę — zdają się pytać same i mówić ze drżeniem: „Co tam czytasz?”
Selizetta. Aglaweno!...
Aglawena. Selizetto!...
Selizetta. Co miałaś mi powiedzieć?
Aglawena. Chodź w moje objęcia, moja mała Selizetto, której, niestety, omal nie zabrałam wszystkiego, co posiadała...
Selizetta. Tyś smutna, Aglaweno?...
Aglawena. Nie, nie jestem smutna, bo ty będziesz szczęśliwa.
Selizetta. Tu są duże łzy, które chcę obetrzeć...