tworów owych, a natury ich istotnej nie zna ani chemik, który je tworzył i usypia, ani artylerzysta, który je budzi do czynu. Nikt nie wie czem są właściwie, skąd pochodzą, jaką jest ich dusza, jakim ulegają podnietom i nieobliczalnym kaprysom, oraz jakim są momentalnie posłuszne prawom. Czyżby to była rewolta rzeczy od przedwiecza trzymanej na uwięzi, piorunowa transfiguracja śmierci, straszliwy wybuch radości, który wstrząsa nicością, erupcja nienawiści lub szał wesela? Czyż jest to forma życia nowego, tak płomiennego, że w jednej sekundzie zużywa to, co zgromadziła cierpliwość dwudziestu wieków? Czyż jest to błysk tajemnicy światów, przedzierający się szczeliną groty milczenia, która ją ukrywa? Czyż to zuchwała pożyczka wzięta z rezerwy energji, utrzymującej glob nasz w przestrzeni? Czyż zbiera się w sobie na moment, by uczynić skok w przyszłość w kierunku nowych przeznaczeń, to wszystko co się sposobi dopiero, wypracowuje, gromadzi i akumuluje pod osłoną skał, mórz i gór? Czyż jest to dusza, czy materja, czy może inny, trzeci, nienazwany jeszcze stan życia? Skądże biorą rozmach niszczycielski, gdzie opierają koniec dźwigni, wyłamującej olbrzymie dziury w globie, i gdzie jest punkt wyjścia owej energji, któraby
Strona:Maurycy Maeterlinck - Inteligencja kwiatów.djvu/186
Ta strona została przepisana.