Czyliż żądanie, by nam towarzyszyło poprzez bezlik wieków, a to w celu zmierzenia, zliczenia i poznania ich, oraz radowania się nimi nie jest podyktowane chęcią spostrzegania danego przedmiotu przy pomocy organu, nie przeznaczonego do tegoż spostrzegania? Czyliż nie wygląda to jakbyśmy chcieli ręką poznać światło, a okiem zapach? Wyglądamy jak chory, który, chcąc upewnić się co do swej realnej istności, chciałby kontynuować chorobę swą po ozdrowieniu i nie rozstawać się z nią nigdy? To porównanie ściślejszem jest od wielu porównań. Wyobraźmy sobie ślepca, który jest jednocześnie sparaliżowany i głuchy. Stan ten jego trwa od urodzenia, a w danym momencie osiągnął trzydziesty rok życia. Cóż wyhaftowały lata na pustej tkaninie biednego życia jego? Nieszczęśnik ten zgromadził w spichrzu pamięci swej w braku wspomnień innych zaledwo pewną ilość wrażeń zimna i gorąca, znużenia i spoczynku, mniej czy więcej dotkliwego cierpienia fizycznego, oraz głodu i pragnienia. Prawdopodobnie wszystkie uciechy ludzkie, nadzieje, marzenia o ideale i raju redukują się w nim do mętnego uczucia zadowolenia po chwilowej przerwie w cierpieniach. Oto jedyne możliwe wyposażenie nędznego „ja“ tego biedaka, bowiem inteligencja jego, nie odbierając nigdy
Strona:Maurycy Maeterlinck - Inteligencja kwiatów.djvu/245
Ta strona została przepisana.