Strona:Maurycy Maeterlinck - Inteligencja kwiatów.djvu/246

Ta strona została przepisana.

wrażeń ni podniet z zewnątrz, śpi ujęta głębokim snem i nie zna sama siebie. Posiada on mimo to swe życie osobnicze i złączony jest z niem więzami równie silnemi jak najszczęśliwszy człowiek ziemi. Pragnie gorąco żyć, boi się śmierci i myśl, że wpadnie w nicość, nie zabierając wrażeń i wspomnień swej ciemnej, głuchej nory, pogrąża go w takiej rozpaczy, jak nas pogrąża myśl porzucenia życia pełnego chwały, światła i miłości dla wstąpienia w lodowatą czerń grobu.

V.

Wyobraźmy sobie teraz, że cud jakiś otworzył nagle jego oczy i uszy, że spostrzegł przez okno otwarte u wezgłowia łóżka swego świt pogodnego dnia na wsi, że posłyszał śpiew ptaków w koronach drzew, poszum wiatru w liściach, brzękliwą nutę strumyka, oraz rozgwar ludzkich głosów po łąkach i górach. Przypuśćmy dalej, że tenże sam cud, wieńcząc dzieło swoje, przywrócił mu władzę w członkach. Wstaje, wyciąga ramiona ku onym dziwom, nie mającym dlań realności rzeczywistej, ni miana. Otwiera drzwi, chwieje się na nogach, a olśnione zmysły jego zatapiają się w niepojętej toni zjaw. Wkracza w życie niewyrażalne, w niebiosy, o których nie mówił mu sen żaden. W dodatku, skutkiem jakiegoś