dyspozycja, kilka kieliszków wódki, odrobina opjum, lub tytoniowego dymu. Co więcej, nawet w chwilach, kiedy go nic nie napastuje, nie uświadamia nam się stale i trzeba pewnego wysiłku, nawrotu do siebie samego, by go pochwycić, by uświadomić sobie jasno, że to właśnie nas spotyka, to, a to. Za lada roztargnieniem przechodzi mimo szczęście, nie tknąwszy nas, nie dawszy zakosztować rozkoszy, jaką niesie. Możnaby powiedzieć, że funkcje owego organu, przez który bierzemy udział w życiu i odnosimy je do siebie, odbywają się z przerwami, dorywczo niejako i że obecność naszego „ja“, z wyjątkiem momentów bólu, jest to jeno szybkie następstwo odlotów i powrotów. Uspakaja nas jeno i pociesza pewność, że odnajdziemy owo „ja“ nasze po zbudzeniu, po zrozumieniu, po upadku, czy roztargnieniu, gdy przeciwnie, wiedząc jak jest kruche, przekonani jesteśmy, że zginąć musi na zawsze w straszliwej katastrofie, jaka ma miejsce na przełomie życia i śmierci.
Jedną z wielu prawd, jakie przyszłość ujawni niezawodnie, jest fakt, iż w kwestji życia i śmierci wyobraźnia nasza pozostała dotąd niesłychanie naiwną. We wszystkiem niemal innem prześciga