i wypływającej z niej rozpaczy... Teraz chcesz... dobrze! powiem! Spokojniejszym nieco i bardziej pewnym głosem. Nie, nie — nie miałam myśli, o której wspomniałeś. Nie przywiodłam go między kraty, żebyśmy się wspólnie zemścili... Myśl, za którą biegłam w ślady, nie była tak piękną, lecz dyszała większą dla ciebie miłością... Chciałam go doprowadzić do srogiej śmierci, lecz chciałam także, by wspomnienie ohydnej nocy nie ciężyło ci na sercu do dni naszych ostatka... Byłabym zemściła się sama, skrycie, w ciemności. Kazałabym mu pomału umierać — rozumiesz — powoli, powoli, żeby krew jego sącząca się kropla po kropli, zmyła jego zbrodnię... Nie znałbyś okropnej prawdy, a straszne wspomnienie nie mroziłoby naszych pocałunków... Przyznaję, że lękam się teraz, czy patrząc na wstrętny obraz, będziesz mógł kochać... Szaloną byłam, wiem o tem. Za wiele pragnęłam. Chciałam rzeczy niemożliwej... Ale... dowiesz się o wszystkiem. Zwracając się do tłumu. Gdy do tego doszło, że już nie pora oszczędzać miłości, więc trzeba także zrozumieć... Muszę wszystko powiedzieć, a wy będziecie moimi sędziami... Oto, co uczyniłam: ten człowiek, jak już powiedziałam, posiadł mnie podle, nikczemnie. Chciałam go zabić, więc walczyliśmy z sobą... Lecz mnie rozbroił... Wtedy przyszła mi na myśl zemsta głębsza, i uśmiechnęłam się do niego... Uwierzył uśmiechowi mojemu... Ach! mężczyźni, to szaleńcy!... Trzeba ich oszukiwać!... Uwielbiają kłamstwo!... Gdy się im życie wskazuje, myślą, że to śmierć! Gdy się im śmierć podaje, biorą ją za życie!... Zdawało mu się, że mnie wziął, jak swoją, gdy to ja go usidliłam! Teraz złożon jest w grobie, a ja na jego trumnie pieczęcie przyłożę!... Trzeba go było prowadzić, nęcąc pocałunkami, jak potulne jagnię... Teraz jest w moich rękach, które go nie wypuszczą!... Ach! mój piękny
Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/100
Ta strona została przepisana.