niedoli... jakim cudem wróciłeś, gdy już ujrzeć cię nie miałem nadziei?!... Czyś nie ranny?... Poruszasz się z trudnością... Czy cię torturowano?... Czy się im wymknąłeś?... Co ci uczynili?
Nic. — To nie barbarzyńcy, dzięki Bogu... Przyjęli mnie jak gościa, którego otacza się szacunkiem. Prinzivalle czytał moje pisma. Mówił ze mną o trzech dyalogach Platona, które odnalazłem i przetł0ómaczyłem. Jeśli poruszam się z trudnością, to dlatego jedynie, że jestem bardzo stary i z daleka przychodzę. — Czy wiesz, z kim się spotkałem w namiocie Prinzivalla?
Domyślam się: z bezlitosnymi pełnomocnikami Florencyi.
Tak, to prawda. Ich również — a raczej jednego z nich, bo widziałem tylko jednego... Lecz pierwszym, którego wymieniono, był Marsyliusz Ficinus, mistrz czcigodny, objawiciel Platona... Marsyliusz Ficinus, dusza Platona, zwrócona ziemi!... — Dałbym chętnie lat dziesięć życia, żeby go ujrzeć, zanim odejdę, dokąd wszyscy odchodzą... Byliśmy z sobą jak dwaj bracia, gdy po długiej rozłące odnajdą się nareszcie... Mówiliśmy o Hezyodzie, Arystotelesie i Homerze... Odkrył w lesie oliwnym, w pobliżu obozu, nad brzegiem Arna, zakopany w piasku kadłub bogini, tak zadziwiająco pięknej, że gdybyście go ujrzeli, zapomnielibyście o wojnie... Kopaliśmy następnie głębiej. On znalazł ramię, ja zaś wykopałem rąk parę, tak nieskalanie misternych i wytwornych, że mniemaćby można, iż stworzone zostały, by wywoływać uśmie-