Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/27

Ta strona została przepisana.
marco.

Że w tej chwili właśnie Siniorija obraduje nad warunkami Prinzivalla.

gwido.

Siniorija?... Któż ją zawiadomił?

marco.

Ja sam, zanim ciebie zawiadomiłem.

gwido.

Nie, to być nie może!... Czy podobna, by obawa zgonu i spustoszenia, dokonane w sercu twoim przez starość, doprowadziły cię do takiego obłędu, że wydałeś moje szczęście jedyne, całą moją miłość, całą radość i czystość mego małżeńskiego pożycia w obce ręce, które je ważyć i mierzyć będą chłodno, jak ważą sól, lub mierzą oliwę w głębi swoich kramów!... Jeszcze w to nie wierzę... Nie uwierzę, aż zobaczę!... A gdy zobaczę, spojrzę na cię, mój biedny, stary ojcze — którego kochałem, którego, zdawało mi się, że znam, do którego starałem się być choć w części podobny — spojrzę, powiadam, z większem zdziwieniem, a z równą odrazą, jak na owego sprośnego i nikczemnego potwora, który nas dziś w otchłani plugastwa pogrąża.

marco.

Prawdę rzekłeś, mój synu, nie znałeś mnie dostatecznie, i to z mojej winy. Przyznaję się do niej. Gdy przyszła starość, jam nie obznajmiał cię z tem, czego mnie ona codziennie uczyła o życiu, miłości, udręczeniach i szczęściu ludzkiem... Żyjemy często blizko tych, których kochamy, nie mówiąc z nimi o rzeczach,