Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/29

Ta strona została przepisana.

trapi, uwielbienia godny przykład stałości i szlachetności. Nie chcieli, by ich zbawienie zależało od poświęcenia, narzuconego miłości i wstydowi kobiety... W chwili, gdy ich opuszczałem, wezwać mieli Vannę, aby jej oświadczyć, że losy grodu w ręce jej składają.

gwido.

Jakto? Oni śmieli!... Ośmielili się, gdy mnie tam nie było, powtórzyć w jej obecności plugawe wyrazy tego szalonego satyra!... Moja Vanna!.. Gdy myślę o jej słodkiem obliczu, rumieniącem się pod lada spojrzeniem... na którem srom wszelki mieni się tęczą barw nieustanną, jakby dla odświeżania blasku jej piękności.. Moja Vanna przed nimi, przed tymi starcami o oczach błyszczących, przed tymi wybladłymi kramarzami o chytrym uśmiechu, którzy się jej lękali, jak rzeczy świętej... Powiedzą jej może teraz: Idź tam sama i naga, jak tego zażądał... Idź mu wydać ciało, którego nikt nie śmiał musnąć tchnieniem żądzy, tak każdemu wydawało się dziewiczem; którego ja, jej mąż, nie odważyłem się kiedykolwiek odsłonić, chyba prosząc ręce własne i błagając własne oczy, by pozostały czyste i skromne, obawiałem się bowiem skazić je dreszczem namiętnym... I w chwili, gdy o tem myślę, oni przemawiają do niej... Są stali i szlachetni, nie zmuszają, by szła wbrew woli własnej... Jakżeby postąpili, gdybym tam był?... Nie żądają nic, prócz zezwolenia... A któż mnie prosił o zezwolenie?!

marco.

Czyż nie ja o nie prosiłem, mój synu? Jeśli nie otrzymam, przyjdą oni z kolei...