im kazał Boga Ojca zakuć w łańcuchy... Ściemnia się. Każ lampy zapalić. Która godzina?
Po dziewiątej.
Czy Marco Colonna nie wrócił?
Poleciłem, aby go tu przyprowadzono, skoro tylko fosę przekroczy.
W razie odrzucenia warunków miał tu być przed dziewiątą... Godzina obecna rozstrzyga... a życie moje mieści się w niej, jak owe wielkie okręty o rozwiniętych żaglach, które wyobraźnia więźniów z całym rojem marzeń zamyka w szczupłej bańce mydlanej... Dziwnem jest, jak człowiek może złożyć losy swoje, rozsądek i serce, szczęście i niedolę własną w rzecz tak kruchą, jak miłość kobiety... Śmiałbym się sam z tego, gdyby fakt nie był potężniejszy od mojego śmiechu... Marco nie wraca... Więc ona przybędzie... Idź zobaczyć, czy płonie latarnia, zawiadomić mnie mająca o odpowiedzi. Zobacz, czy światło na niebie poprzedza już drżące kroki tej, która poświęca się za wszystkich, a zbawiając lud swój i mnie zbawić przychodzi... Ach, nie! Sam idę... Nie trzeba, aby inne oczy — nawet oczy przyjaciela — dowiedziały się wcześniej od moich o spóźnieniu się — choćby o minutę — szczęścia, na które czekam od pierwszych dni dzieciństwa... Idzie ku wejściu do namiotu, podnosi kotarę