dność — wszystkie czyny moje, waszą tylko ochronę mające na celu. Oszukiwałeś rozmyślnie, gromadziłeś kłamstwa...
Fakta były skłamane, lecz nie w kłamstwie szukać należy celu mojej działalności. Musiałem uprzedzić niebezpieczną godzinę, w której żołnierz, nadęty chwałą dwóch lub trzech zwycięstw — liczba istoty rzeczy nie zmienia — przestaje słuchać swego pana, używającego go i kierującego się wyższą od niego misyą. Godzina taka wybiła. Chwila obecna świadczy o tem. Lud Florencyi kochał cię już zanadto. Naszym obowiązkiem jest usuwać mu z przed oczu bożyszcza, które wytworzył. W danym momencie ma do nas za to nieco żalu, lecz wie, że postanowił nas, abyśmy się sprzeciwiali jego ryzykownym kaprysom. Zna misyę swoją lepiej, niż niejeden przypuszcza; a gdy niszczymy to, co zanadto wielbił, czuje, niemal bezwiednie, że wolę jego spełniamy. Dlatego sądziłem, że wybiła godzina, w której bożyszcze wskazać mu należy. Ostrzegłem Florencyę. Wiedziała dobrze, co kłamstwa moje oznaczać mają.
Godzina jeszcze nie wybiła i nie wybiłaby może, gdyby nie twoje ohydne listy...
Mogła wybić, a to mi wystarczało!
Jakto! więc podejrzewając zaledwie, poświęcałeś bez żalu człowieka niewinnego dla niebezpieczeństwa,