umiejący płonąć! Biedni ludzie, nie znający miłości!... Czy nie czujesz, że przeznaczenie moje waży się w tej chwili w niebie, a na szali do mnie należącej gromadzi się obecnie część stu szczęśliwości, część należąca do stu kochanków!... Ach! wiem to dobrze! Zbliżam się do chwili, w jakiej ci, którym przeznaczono tryumf szlachetny, albo wielką klęskę, znajdują się nagle u szczytu życia, kędy wszystko ich wznosi, wszystko upaja i wszystko się im poddaje!... Czyż nie mniejsza o resztę? o to, co nastąpi... Wiemy przecie, że człowiek nie na to stworzony, a ci, co takie szczęście odczuć są zdolni, upadają pod jego ciężarem...
Krew płynie ciągle... Pozwól mi twarz obwiązać...
Wiąż, jeśli trzeba... Staraj się jednak, by szmaty nie zasłoniły mi oczu i ust nie skrępowały... Spogląda w zwierciadło. Ach, podobny jestem do chorego, uciekającego przed chirurgiem, gdy w istocie kochankiem jestem, biegnącym naprzeciw miłości... Nie tak, nie tak... — Mój Vedio! mój biedny Vedio, co się z tobą stanie?
Pójdę za tobą, panie...
Nie. Porzuć mnie... Nie wiem, dokąd się udam i co się ze mną stanie... Sam jeden, umkniesz łatwo, a nikt cię gonić nie będzie, gdy ze mną... Mam złoto w tej skrzyni. Weź je — do ciebie należy. Ja go nie potrzebuję.... Czy wozy zaprzęgnięte, czy stada zgromadzone?
Czekają przed namiotem.