Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/84

Ta strona została przepisana.

ludzkich i wznoszących się w górę ramion!... Sądzićby można, że kamienie, liście i dachówki zamieniły się w ludzi!... Lecz, gdzie Vanna?... Widzę tylko obłok mglisty, zamykający się i otwierający naraz!... Borso! biedne moje oczy zdradzają miłość moją... Oślepiają je łzy, starość i trwoga... Nie mogą dojrzeć jedynej istoty, której szukają!... Gdzie ona? Czy ją widzisz? W którą stronę nam się zwrócić na jej spotkanie?

borso, zatrzymując go.

Nie schodź, panie... Tłum nadto zwarty, a niepowstrzymany w zapędzie... Tratuje kobiety, wywraca dzieci... Zresztą niepotrzebnie biegłbyś, panie, naprzeciw, Vanna tu będzie, zanim zdołasz... Patrz! zbliża się... tam... tam... Podnosi głowę spostrzega nas... Przyśpieszyła kroku; patrzy i uśmiecha się...

marco.

Ty ją widzisz, a ja nie widzę!... Ach! moje niemal zgasłe oczy, nie mogące nic rozróżnić!... Po raz pierwszy przeklinam starość, która mnie tyle nauczyła, aby teraz ukrywać przedemną... Lecz, jeśli ją widzisz, powiedz, jak wygląda?... Czy dostrzegasz jej lica?

borso.

Wraca w tryumfie... Zda się, że świeci nad tłumem, wznoszącym na jej cześć okrzyki...

torello.

Lecz któż jest ten człowiek, który przy niej idzie?

borso.

Nie wiem... nie znam... Twarz ma zakrytą...