Słuchajcie! jaki szał!... Cały pałac drży w swoich posadach, a kwiaty z wielkich wazonów sypią się na balustradę... Zdawaćby się mogło, że płyty posadzki i stopnie marmurowe powsłają pod naszemi stopami, by unieść nas wszystkich w radości, rozwijającej żagle... Ach! widzieć zaczynam!... Tłum już krat dosięgnął... Spostrzegam, jak się na placu rozdziela...
Tak. W miarę, jak Vanna postępuje naprzód, otwierają przed nią swoje szeregi, otaczają, niby żywym płotem tryumfu i miłości... Rzucają pod jej nogi kwiaty, palmy, klejnoty... Matki wyciągają ramiona, by ich dzieci dotknęła; mężczyźni padają na ziemię, by całować kamienie, stopą jej muśnięte... Baczność!... Zbliżają się... lud nie włada sobą... Przewrócą nas, jeśli wejdą na schody... Na szczęście straż zewsząd nadbiega, by zagrodzić im drogę. Rozkażę, żeby tłum odparli i, jeśli jeszcze czas, zamknęli bramę...
Nie! nie! Pozwól i tu rozkwitnąć radości, która ich serca rozpłomienia!... Mniejsza, co wywrócą, jeśli ich miłość tak szerokie zatacza koło!... Dosyć się nacierpieli, nie dziw więc, że radość ich niema granic!... O! ludu mój, biedny i dobry!... Sam upojony jestem i wyję wraz z tobą!... Vanna! moja Vanna!... Czy to ciebie na pierwszym stopniu schodów spostrzegam?... Rzuca się, zęby biedź, lecz Borso i Torello go zatrzymują. Wchodź, wchodź, Vanna... Zatrzymują mnie... Lękają się mojej radości!... Wchodź, wchodź! od Judyty piękniejsza! od Lukrecyi czystsza!... Wchodź, wchodź! wpośród kwiatów. Rwie pełnemi garściami kwiaty z wa-