Strona:Maurycy Mann - Literatura włoska.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Jeżeli chętnie płonę, czemu boli?
Jeśli niechętnie, to-ć lament daremny;
O żywa śmierci, o bólu przyjemny,
Czem zdołasz działać tyle wbrew mej woli?

A jeśli z wolą, to czemuż się żalę?
Śród sprzecznych wiatrów jestem jak podróżny
W łodzi bez steru rzucony na fale:

Ciemnością pełny a mądrości próżny:
Nie wiem, czego chcę, co się ze mną dzieje,
Drżę pośród lata, a w zimie goreję.



WEJŚCIE NA «GÓRĘ WIETRZNĄ»

Wyszedłem na górę najwyższą tej części kraju, którą słusznie zowią «Wietrzną», z samej chęci oglądania niezwykłego szczytu: oddawna żywiłem w duszy to życzenie, od dziecka bawiłem w tych stronach, jak wiesz, losu zrządzeniem przebywałem.
Góra bowiem zdaleka zewsząd jest jakgdyby na oczach widna. Chęć moja zaczęła róść, zwłaszcza kiedy czytającemu stare dzieje rzymskie u Liwjusza nasuwało się to miejsce, kiedy to Filip, król macedoński, ten sam, który prowadził wojnę z Rzymianami, wstąpił na górę Haemon w Tesalji, gdzie ze szczytu dwa morza oglądał, rzekomo Adrjatyk i Euksyn; prawda-li czy nieprawda — nie wiem, bo i góra naszych dziedzin jest daleka i niezgoda pisarzy czyni rzecz niepewną... Lecz wracam do owej góry: Szukając towarzysza, dziw powiedzieć, zaledwie jednego znalazłem odpowiedniego do wyprawy. Tak bowiem, nawet między drogimi sobie, rzadka jest zgodna jednolitość woli i usposobień...
Zwracam się tedy po pomoc do najbliższych, zwierzam się z zamysłem swoim jedynemu bratu, młodszemu wiekiem, znanemu tobie. Nic nie mogło uradować go bardziej — był mi bowiem tak przyjacielem, jak bratem. Oznaczyliśmy dzień, wyszliśmy z domu i nad wieczorem przybyliśmy do Malanceny: miejscowość ta leży u podnóża góry, zwrócona ku północy. Tam zatrzymaliśmy się jeden dzień i dziś potajemnie z kilkoma posługaczami weszliśmy na szczyt, nie bez wielkiego trudu, góra jest bowiem spękana i prawie niedostępna z powodu gruntu kamienistego. Ale dobrze powiedział poeta: «Praca mozolna wszystko przezwycięża».
Dzień pogodny, powietrze czyste, duszna ochota, tęgość i zręczność mięśni, u wszystkich jednakie i u wszystkich na zawołanie. Przeszkadzała nam jedynie natura miejsca. Spotkaliśmy w jednej dolinie starego pasterza, ten nas usilnie od wstępowania odwodził, powiadając, że sam przed 50-ciu laty w młodzieńczej porywczości na szczyt się wspinał, ale nic stamtąd nie przyniósł, prócz rozczarowania, zmęczenia, poraniony, w ubraniu podziurawionem na skałach i cierniach; nie słyszał też ani przedtem, ani potem, aby ktoś na to samo się ważył. Kiedy tak rozgadywał, w nas młodych, niedbających o przestrogi, rosła owszem ochota dopięcia celu. Starzec tedy, spostrzegłszy, że próżno się trudzi, podszedłszy nieco dalej, między skałami stromą ścieżkę palcem nam ukazał, jeszcze raz upominając i zdaleka nas wzdychaniami żałosnemi ścigając. Pozostawiliśmy na dole odzież i wszystko, co mogło nam zawadzać, i przygotowawszy się, ochoczo poszliśmy naprzód. Ale, jak się zwykle dzieje, za zbytnim wysiłkiem idzie prędkie zmęczenie. Niedaleko zatem na skale usiedliśmy. Stamtąd już powolniej, zwłaszcza ja, gdy brat szedł prosto wgórę, krążyłem niższemi przejściami, a gdy mi wskazywał prostą ścieżkę, odpowiadałem, że z drugiej strony spodziewam się znaleźć łatwiejszy dostęp i że nie przestrasza mię dłuższa droga.
Tą wymówką zasłaniałem gnuśność, i gdy tamci już dosięgali szczytu, ja po dolinach błądziłem, nigdzie jednak nie znajdując łagodniejszego stoku; tymczasem droga i zmęczenie rosły...
Śród ciągłego błądzenia w jednej dolinie spocząłem. Tam po chwili takiemi do się przemówiłem słowy: «Co się tobie dziś zdarzało przy wchodzeniu na górę, to może