Dom to był, w którym spotkała Medora
Przygoda górna i zaszczytna srodze.
Kłaść się chce Orland, nie czeka wieczerze
Syty żałością, która smak mu bierze.
Im barziey mniema, że się uspokoi,
Tem żywiey w piersi czuie piekło iste;
Na każdey ścienie, u każdych podwoi,
U okien pismo widząc nienawiste.
Chce pytać y znów odezwać się boi,
By się nie stało nazbyt oczywiste
To, co naigęstszem radby zakrył mrokiem,
Iżby go przykrem nie kłoło widokiem.
Mało ta własna zdrada mu pomoże,
Choćby nie pytał, znaidzie gawędziarzy:
Pastyrz, w ponurym widząc go humorze
Y chcąc mu ową zwiać zadumę z twarzy,
Historią, którą gości we swym dworze,
Ktoby iey ieno zechciał słuchać — darzy
I ktorey wielu zbyt słuchano mile,
Niemieszkaięcy rozpoczął w tę chwilę.
Iako z roskazu pięknej Angeliki
Do chaty przeniósł rannego Medora
Y iak pod ręką łagodną podwiki
Rychło się rana zagoiła chora
A otworzyła w niej, gdy ogień dziki
W zanadrzu wszczął się od strzału Amora
Y taki pożar z lubego żeleźca,
Że sobie nigdzie nie nayduje mieysca.
Takie więc było nieumiarkowanie
U naywiętszego z wschodnich krolow cory,
Y taka miłość przypadła już na nię,
Lichego żoną że została ciury.
Dokonało się tem opowiadanie,
Że mu okazał pastyrz pierścień, który
Przy pożegnaniu — za dobrą gospodę —
Od Angieliki odebrał w nagrodę.
Koniec pastyrza mowy był toporem,
Który mu głowę odrębał od szyie,
Bo Amor z sercem poigrawszy chorem,
Myślał, że dobrze zrobi, gdy dobije.
Chciał go uciszyć Orland jakim wzorem,
Ale nie zdzierży mu, nierzkąc ukryie
Y iuż się łzami na wierzch dobyć musi,
Czy chce — czy nie chce, abo go zadusi.