Miłość ten budzi wiatr, co mi się spiętrza
W sercu pożogą, skrzydły dmąc, jak miechy.
Miłości — iakiem się to cudem dzieie,
Że ciągle płonę, przedsię nie zgoreię?
Nie jestem ia ten, kim się zdam z oblicza:
Tamten Orland zmarł i iuż pogrzebiony;
Uśmierciła go dziewka niewdzięcznica,
Złamawszy wiarę, złamawszy zakony.
Ia iestem dusza iego, pokutnica,
W piekielne trafem obłąkana strony,
Która w przestrogę temu łka y biada,
Co na miłości nadzieią zakłada.
Całą noc w leśnem błądził grabia cieniu,
Aż gdy świt wrota niebiosów otworzył,
Los go złośliwy wrócił ku strumieniu,
Gdzie Medor przykry owy wiersz wydrożył.
Gdy dostrzegł hańby swey rytey w kamieniu,
Znowu zapłonął; iak mu w sercu ożył
Y gniew, nienawiść wściekła y odraza
Niepomożona... wiem dobył żelaza.
Pismo y skałę zrąbał, siekąc na nie,
Pod niebo małe leciały krzemiona.
Nieszczęsna grota — nieszczęsne schowanie,
Gdzie miłośnikow ryły się imiona.
Iuż pastyrzowi, iuż trzodzie w tym stanie
Chłodu ni cienia nie da rozwalona,
Nawet to źrzodło przeczyste i śklane
Od iego gniewu nie iesl szanowane.
Gałęzie, kłody, głazy i traw pęki
Miotał zawzięty na czyste kryształy
Y tak ie zmącił do dna, że przezdzięki
Nigdy iuż więcey iasne być nie miały;
Wreście zdyszany i od potu mięki,
Gdy mu zemdlone zmysły odmawiały
Władzy na wzgardę, gniew, klątwy plugawe,
Westchnął ku górze y upadł na trawę.
Upadł na trawę, iakby skała padła,
Z oczyma w niebo leżał utkwionemi,
Tak bez napoiu trawiąc y bez iadła,
Że trzykroć gasł dzień, trzykroć wracał ziemi.
IJoleść potroszę rozsądku mu kradła,
Aż zbiegł na koniec wroty otwartemi,
Więc dnia czwartego, wściekłem szałem chory,
Iął zdzierać z siebie zbroię i ubiory.